Wilczyca w kozim rogu

 

Etykiety i metki. Opinie innych o nas. Diagnozy. Kategorie. Cudze oczekiwania. Deklarujemy, że nie wierzymy w nie, a podświadomie ... dzieje się inaczej. Klatki, w które niepostrzeżenie wskakujemy. Niezadowoleni, wkurzeni i smutni, ale dobrowolnie pakujemy się w tę ciasnotę.

Problem

    Kurde. Ostatnio się przekonuję, zresztą po raz kolejny, jak ciężko mówić mi o sobie. Jak trudno mówić mi o swoich emocjach i potrzebach nawet jeśli chcę to zrobić. Nawet jeśli jestem zmotywowana to mimowolnie przeskakuję na zachowania innych, w których ja widzę problem. To wydaje się bezpieczniejsze i niewątpliwie jest łatwiejsze. „Ty robisz tak i tak... ona się tak zachowuje..”. A ja? Ja w chwilach konfrontacji czy raczej trudu odsłonięcia muszę bardzo się pilnować i nieustannie wracać do punktu wyjścia. Nie przyszłam tu, żeby komentować bolączki innych, ale otworzyłam tego bloga, żeby opowiedzieć swoją drogę. Teraz więc zrobię wdech i zacznę jakby jeszcze raz. Nie inni, tylko ja.

Słowa, które JA słyszałam

    To kolejny wpis, który jest za sprawą człowieka od trudnych rozmów. Po jednej z dyskusji zaczęły nurtować mnie myśli, którymi chciałam się podzielić, ponieważ uświadomiłam sobie bolesną rzeczywistość.

    Opinie osoby X i jej imperatywy były powtarzane nade mną przez długie lata, żeby nie powiedzieć, że przez dekady. Raniły mnie, wkurzały, dewaluowały i osłabiały. Choć w pełnym świetle, na ile to możliwe, mogę oglądać ten proces dopiero z wieloletniego dystansu. Jak również dopiero teraz mogę, na ile jestem w stanie, przeżywać to w pełni emocjonalnie. I widzę i czuję jak bardzo to połamało mnie wewnętrznie. Teraz mogłoby się wydawać, że wychodzę z zasięgu słów tej osoby, bo dzielą nas lata i przestrzeń. Tymczasem, właśnie boleśnie się budzę, bo uświadamiam sobie, że z jednej strony te słowa zrobiły swoje, z drugiej strony to ja dałam im do tego przyzwolenie.

    Przyjęłam sposób myślenia o mnie osoby X. Choć boli mnie to, choć mi umniejsza i nie chcę tego to jednak uwierzyłam tej osobie. Kiedy myślę o tym „z zewnątrz” to wydaje się absurdalne. Ale w środku wszystko wygląda inaczej. Dla rozjaśnienia podam mały konkret, od którego się zaczęło. Chodzi o moje zdolności fotograficzne czy raczej o „niezdolności”. Owy X poprosił mnie z nagła o zrobienie zdjęć na jego imprezie, a raczej niemal wepchnął w moje ręce swój kosztowny aparat. Ja prawie furcząc odmawiałam. Będąc pod presją chwili i otaczających mnie ludzi w końcu wymiękłam. Dlaczego nie chciałam się zgodzić? Odkryłam, że przy osobie X myślę, że nie umiem robić zdjęć, że zabieranie się za obsługę aparatu lustrzanki nie ma sensu, bo zdjęcia nie będą dość dobre...

    Już, że tak powiem, na trzeźwo, wiem, że to nieprawda. Nie nazwałabym się nawet amatorem fotografii, ale lubię to robić. Tylko błagam, bez takiej presji. Uważam, że to co robię jest dobre, mam też perełki wśród swoich zdjęć. Bez wstydu wrzucam zdjęcia mojego autorstwa w internety, ale okazuje się, że zamiast myśleć swoją głową i czuć swoim sercem to używam do tego cudzych organów.

    Krótko drugi, świeży przykład. Wyjechałam do m.in. osoby Y, żeby spędzić wspólnie czas i pomóc jej. Prosiła mnie jeszcze przed przyjazdem, żebym została dłużej. Byłam do jej dyspozycji. Podporządkowałam blisko tydzień mojego życia planom i potrzebom tej osoby. Zostawiłam sobie tylko prawo do codziennego samotnego spaceru. No właśnie samotny – dałam się wciągnąć w sposób myślenia Y. Ten człowiek wiele razy okazywał mi, że nie lubi, kiedy spotykam się z ludźmi, więc w końcu sama zrezygnowałam z towarzystwa na czas wyjazdu. Ja pierdziele.

    Obudziłam się, że dałam się wkręcić, po części sama sobie. To oczywista oczywistość - jako ludzie potrzebujemy kontaktu, relacji z innymi. Ale w zasięgu wpływu tego człowieka przestało to być dla mnie takie jasne. Na kogo się złościć, że ja zawiesiłam moje plany zawodowe na rzecz kogoś? Nie byłabym taka pewna, że to jest za to odpowiedzialny wyłącznie Y.

Dałam się złapać... wilczycy.

JA wychodzę

    
Można stać się niewolnikiem nie tylko cudzych, ale i własnych przekonań i haseł. Wilczyca wlazła nie na Kozi Wierch, ale w kozi róg. Wychodzę z niego i robię długi wydech. Czuję ulgę. Skoro sama tu weszłam, to wierzę, że sama mogę też wyjść. Wyjść i uwolnić się od cudzych opinii i oczekiwań względem mnie. Choć z poziomu teorii nie za bardzo wiem jak zdefiniować ten proces uwalniania się to czuję, że sama świadomość mechanizmu już bardzo mi pomaga. Mam przekonanie, że dokonuje się progres. Jeśli moja samotność to po części pokłosie wpływu środowiska to czy to znaczy, że droga wilczycy kończy się zanim na dobre ujrzała światło dzienne? I czy moja droga jest patologią? Niekoniecznie.
To trudne i skomplikowane.
Ale wierzę, że to dopiero początek dobrej historii.

// zdjęcia z wycieczki na Sarnią Skałę, maj'22

Komentarze