Ja vs Bóg #3 razem, nareszcie razem!


 

Wracając do mojej historii bardzo bałam się siebie. Bałam się latami, na różnych poziomach. Chciałam uciec od siebie do Boga. Podczas pobytu na pustelni w 2021 moje myślenie uległo gruntownej zmianie. Punkt ciężkości przesunął się zdecydowanie w mojej głowie. Chyba najłatwiej będzie mi przedstawić to rysunkiem. 

 


 Wiatr, który wiał w mojej głowie powiewem świeżości był tchnieniem, że ja i Chrystus to jest to samo. Oczywiście niezupełnie (stąd ta trudność w tłumaczeniu). Różnice między mną, a Chrystusem można zobaczyć od razu. On - broda, ja - bardziej glany.

Znowu uciekam w śmieszkowanie. Wcześniej byliśmy oddzieleni jakimś murem wrogości, a teraz znaleźliśmy się razem. Zawsze celem moich dążeń była komunia z Bogiem. Uczono mnie, że w tym kierunku idziemy.

Teraz coś mi mówiło, że może być inaczej, że na jakimś poziomie już jesteśmy razem !!!!

Już jesteśmy tym samym, choć wciąż w drodze.

     Oczywiście, w moim wcześniejszym myśleniu obecna była narracja robieniu miejsca Bogu czy zapraszaniu Go do swojego życia. Nazwałam to torowaniem drogi Łasce. Bardzo pobożnościowa narracja, choć z Bogiem nie mająca wiele wspólnego (edit: w zasadzie trąci herezją, że to od intensywności działania człowieka zależy jedność z Bogiem. Teraz kiedy to piszę brzmi to zupełnie abstrakcyjnie, ale czy po części właśnie tak nie myślimy, tak nie nauczamy w Kościele? Ja się napełniłam skądś takimi „mądrościami”, a ksiąg heretyckich raczej nie czytałam).

    Może w tym tekście pisanym nie wybrzmiewa to dość mocno, ale we mnie była zupełna zmiana myślenia i wartościowania. Przejście z myślenia o continuum i oddzieleniu od Boga, które trzeba samodzielnie pokonać, aż do tego miejsca w mojej głowie, w którym jesteśmy z Bogiem razem.

I to jest informacja, że ja jestem:

BEZPIECZNA,
DOBRA,
a ON JEST BLISKO,
a nawet JEST BLISKI.

Ja nie muszę pokonywać jakiejś dramatycznej misji przemiany siebie, porzucania swoich dążeń, bo On już teraz mnie przyjmuje.

I nie wymaga bym została komandosem.” cdn.

 //jeśli ktoś odczuwa dysonans, że żongluję słowami Bóg oraz Chrystus to ... chyba nie pomogę i nie zmniejszę tego zmieszania. Nie przeprowadzę wywodu udowadniającego bóstwo Chrystusa, bo nie chcę udowadniać, tylko chcę się dzielić moim doświadczeniem i przeżywaniem. Poza tym nie podejmuję się tłumaczenia trynitarności Boga, bo po prostu nie umiem. W jakimś sensie jestem w tej nieumiejętności bezradna. Mogę tylko się podzielić, że bardzo głęboko wryło się we mnie, że Jezus jest Bogiem. I nie jest to kwestia nauczania Kościoła ryjącego czasem głowę, ale doświadczenia i relacji. Kiedy piszę, w moich zapiskach, Jezus albo Chrystus to chodzi o tego samego Boga, którego niektórzy uznają za Stwórcę Świata i Boga Ojca. Hmm ale mimo wszystko to ciekawe, że intuicyjnie łatwiej mi się utożsamić z Chrystusem, niż ze Stwórcą, a już ( nie daj Boże) z Duchem Świętym ;D A przecież naturę te trzy Osoby mają taką samą ;)

niemniej po takim akapicie można powiedzieć już tylko "Pan z Wami. I z Duchem Twoim". Ale zarąbałam.




 //Zaskoczona wilczyca Maria dekadę temu. Teraz na zewnątrz wyglądam nieco inaczej, w środku stanowczo. Stanowczo inaczej.

dw 

Komentarze