Jak utopić serce #11

 


Wrócę jeszcze raz do początku wątku – wielkiej wściekłości na Boga… Mamy wiosnę 2021 roku. Rozgoryczenie samotnością i moim realnym życiem, które tak mocno minęło się z moimi planami i ideałami wzrasta. Niedługo osiągnie zenit. Rozczarowanie moją drogą, porażką bycia w instytucie. Miało być ofiarowanie Bogu, wyszło gówno. Rosną emocje na które nie dawałam sobie wcześniej przestrzeni, na które mi nie dawano przestrzeni. Wybijają się głęboko spod skorupy, z płynnego wnętrza, jądra mojego wrzącego serca.

Jak zatkany latami, dziesiątkami lat wulkan, w którym ciśnienie wewnątrz tak wzrosło, że w końcu wypchnęło ku górze czop ze starej zastygłej lawy uwalniając wściekłość.

Czy uśpiła mnie pobożność? Może porządność, spolegliwość, powściągliwość? Chyba najbardziej te dwa pierwsze pojęcia. Dziś widzę, że oba oscylują wokół doskonałości. Pobożność to pojęcie religijne, porządność świeckie, ale ta sama rzeczywistość… Chciałam pogrzebać moje serce, żeby być bezpiecznym, przetrwać, lub jak mi się wydawało mieć święty spokój. Ale Bóg jest żywy. Ja czciłam nie to co należy. Boga nie da się zawekować w słoiku. I moje dobre – boskie serce nie dało się zamknąć na zawsze… Ono w końcu wybuchło.

cdn.



Komentarze