Otchłań. Analogie #13

 


Jak współcześnie nazwać otchłań? Z czym ją przyrównać? Wyrażenia „być w dupie” lub „w lesie” nawet nie dotykają tej rzeczywistości. Zostanę przy hebrajskim Szeolu.

W tak zwanym międzyczasie, między absolutną wściekłością a znośnością mego żalu, latem tamtego roku zaczęłam widzieć pewne podobieństwo między wydarzeniami.

Zanim covid nadciągnął do Polski zdążyłam w pierwszych dniach marca wyjechać na prowadzone przez ojców jezuitów rekolekcje ignacjańskie, tzw. fundament. Wtedy prowadziłam jeszcze życie religijne. Czekałam na ten czas i nie rozczarowałam się. To była duża praca intelektualna i emocjonalna... Na końcu, ojciec prowadzący rekolekcje podsumowując ten czas polecał, żeby nie opowiadać innym najgłębszych wydarzeń. Zaskoczyło mnie to, że nie nalegał by biegać po dachach ze świadectwem o Bożej miłości. Zazwyczaj spotykałam się z taką postawą. Mimo mojego zdziwienia zrozumiałam prowadzącego, by jednak to najbardziej wewnętrzne spotkanie przechować w sobie.

Zrozumiałam... ale nie posłucham go. Chcę się podzielić pewnym przeżyciem by pokazać analogię, którą zobaczyłam po pewnym czasie, mianowicie podobieństwem między doświadczeniem z fundamentu, a czasem po tych rekolekcjach.

Podczas jednej z medytacji szukaliśmy Boga w ciele. Podświadomie szukałam tego lukrowego Jezusa, który przytuli mnie jak dziecko lub owieczkę. Bezskutecznie. I rozpaczliwie. Nie jestem już dzieckiem i nasza historia nie jest prosta. Wciąż nie mogłam znaleźć go w sobie. Pomyślałam w końcu o moim brzuchu, łonie. I wtedy, w prostym skojarzeniu z seksualnością, rąbnął mnie cały ból istnienia, ból nieakceptowanej orientacji. Poczułam totalną rozpacz. Uświadomiłam sobie, że to mój SZEOL.

SAMOTNOŚĆ, SMUTEK. SYTUACJA BEZ WYJŚCIA.

To uruchomiło moją żarliwość, wyłkałam w myślach: ‘nie zostawiaj mnie Boże’, a Pan odpowiedział: „przecież TU jestem”. Zatkało mnie.

Wyszłam poruszona, obsmarkana i bez zrozumienia...

To był trudny czas dla mnie, w ogóle trudne lata. Pragnęłam wtedy przemiany, chociaż jakiejś obietnicy zmiany. A tu nic. I nic. Co to zmienia, że Bóg zaświadcza, że jest ze mną w tym najbardziej rozdzierającym miejscu? Wydawało mi się, że naprawdę niewiele. Żadne pocieszenie. Mogłabym więc przejść nad tym doświadczeniem dotknięcia serca w medytacji, nie zauważyć jego wagi i dalej szaleńczo szukać tego co mi się wydawało dobre, niezbędne.

Na szczęście sis, która mi towarzyszyła (love for ever) pomogła mi się przy tym zatrzymać i dostrzec miłość.

Dla mnie Szeol czy Otchłani oznacza miejsce rozpaczy, najgłębszego osamotnienia, miejsce gdzie Boga nie ma, gdzie się jest od niego odciętym, miejsce umarłych.

To było wydarzenie, które mówiło mi, że Bóg jest ze mną w najboleśniejszym miejscu. Tam, gdzie nikt, mimo dobrych chęci nie jest w stanie ze mną być. Ten kto nie cierpi z powodu niechcianej orientacji, ten kogo nie wykluczają z jej powodu, nie może poczuć trudu tego miejsca.

To było najbardziej fundamentalne doświadczenie na tych rekolekcjach i nie tylko. Dziś mogę powiedzieć, że ukierunkowało mnie na kolejne kilka lat, choć jeszcze długo w pełni go nie doceniałam, nie widziałam jaką ma moc. To było doświadczenie duchowe, analogicznym podzielę się kolejnym razem.

Dziś kiedy to piszę, to czytam też trochę o idei Szeolu. Również dziś jest dla mnie jasne, że w to miejsce wypędzili mnie ludzie, nie Bóg. Szeol to też miejsce oczekiwania na zbawienie.

Jeśli tak spojrzeć to jest to dla mnie jasne. Doczekałam się.

Komentarze