Choroba ...

... pozwoliła mi zwolnić bieg myśli, uwolnić się od ich codziennego natłoku.

Wiadomo, leżąc z wysoką gorączką trudno z jasnością myśleć. Nic szczególnego. Ale po kilku dniach leżenia już nawet bez niej, tylko z podwyższoną temperaturą, dotarło to do mnie i… ucieszyło mnie wewnętrznie.

Czułam, że mam lżejszą głowę, że nigdzie nie gonię. Nie muszę się z niczym ścigać.

(Pół żartem, pół serio, część myśli została i robiąc listę zakupów i wysyłając na zakupy mojego Szakala nadal próbowałam czytać w jego rozwichrzonej głowie – no cóż, to do dożywotniej terapii.)

Ten aspekt choroby był całkiem przyjemny. Udało mi się tym nawet trochę delektować.

To było też pożyteczne. Na co dzień duża część myśli w mojej głowie to głupoty… dobrze, że odpadły ode mnie. I w końcu po prawie tygodniu siedzenia w domu ukonstytuowała się we mnie jasność myślenia, dotarło do mnie jakie są prawdziwe priorytety na ten miesiąc.

(Zupełnie serio, marudziłam też sporo. Nawet widok znajomego listonosza i zamienienie z nim kilku zdań niemal mnie wzruszał – co też brak kontaktów społecznych robi z człowiekiem ..  czy też z wilkiem. Na szczęście Szakal czuwał nad tą potrzebą i mnie odwiedzał.)

Choć infekcja przewałkowała mnie fizycznie to wychodzę z tej choroby nawet całkiem świeża. Jakoś ułożyło mi się w głowie i nie chcę wracać do pełnego rozpędu.

Mam nadzieję, że ten stan utrzyma się choć tydzień, a najlepiej kilka tygodni. Jest na to szansa, bo są warunki.

Wyjechałam na rekonwalescencję na pogórze na wieś, pod skrzydło Dawnej Przyjaciółki. Mam nadzieję, że drewniane ściany i cisza tego miejsca pomoże utrzymać mi wewnętrzne wyciszenie. To miał być urlop, wyszło inaczej, niemniej się cieszę. Bardzo tego potrzebuję, niech to trwa…

Komentarze