ŁAGODNOŚĆ

Towarzyszę ostatnio komuś kto podjął ćwiczenia rehabilitacyjne.

I bacznie obserwuję. To co pierwsze mnie zatrzymało to moje przekonanie, że

Ruch może być łagodny.

Nie wiem czy uwierzycie. A może doskonale to wiecie. Ale patrząc na mojego towarzysza myślałam sobie, że to wcale nie jest ani proste, ani intuicyjne.

Ruch, aktywność fizyczna, ćwiczenia raczej kojarzą się ze znojem, potem, przełamywaniem własnych możliwości. Co najmniej.

I mój fizjo partner właśnie takie przekonania reprezentował w swoim ciele.

Stękał, sapał, cisnął wszystkie ćwiczenia, które tylko miał na liście, jedno, bezpośrednio po drugim, żeby zrobić 100% . Na końcu był wykończony, a jego dolegliwości bólowe były większe niż na początku. I następnego dnia nie miał już ani ochoty, ani siły na kolejną dawkę ćwiczeń. Były jeszcze inne znaczące czynniki, które na to wpływały, ale ja przede wszystkim widziałam jakąś siłowość w tych ruchach.

Pamiętam jak na zajęciach z improwizacji w tańcu współczesnym chodziliśmy po sali. Szybko, coraz szybciej, jakbyśmy się gdzieś spieszyli, więc ciało – mięśnie napinały się coraz bardziej. A prowadząca polecała nam szukać w ciele rozluźnienia. I szukaliśmy. Brzmi jak absurd, ale ja jej wierzę, że pewien luz, miękkość może być/pojawiać się tam gdzie z zasady powinno być napięcie.

Nie mogę powiedzieć, że wtedy mi się udało,  może już nie pamiętam, bo było to jakieś półtora roku temu, ale za to doskonale pamiętam jak w kolejnym tygodniu po wspominanych zajęciach spieszyłam się na pociąg. I maszerując ile mogłam myślałam o poszukiwaniu miękkości w ciele, myślałam o moim ciele, o poszczególnych jego częściach i wtedy doznałam jakiegoś olśnienia, na chwilę znalazłam nową jakość w tym ruchu. Stopy jakby same szły do przodu. Szybciej, ale nie pospieszane czy poganiane. Nie na siłę.

Nie o myślenie o ciele przecież chodzi, ale bardziej o czucie go. Bynajmniej. Przekładanie na słowa doświadczenia ciała jest dość trudne.

I po trzecie myślę ostatnio o łagodnej formie ruchu.

O tym, że tego potrzebuję.

I że rozumiem, że choć chciałam i planowałam jakiś trzydniowy maraton taneczny, to jednak w tygodniu w którym jak się okazało było mi bardzo ciężko nie byłam w stanie pójść na te zajęcia. Spasowałam po jednych. I okej. Bo to jednak intensywny wysiłek. A kiedy nie ma się zbyt dużo siły fizycznej/jest duże zmęczenie ogólne to lepiej umiejętnie dysponować energią. Taniec współczesny to jednak ciężka fizyczna praca.

A piszę to dlatego, że jesień jest nie tylko dla mnie. Może ty też odczuwasz ten jesienny spadek energetyczny. Ja wyraźnie czuję siłę ciążenia. I niekoniecznie trzeba próbować atakować ten stan „fitnesowym uderzeniem”. Można spróbować wyczuć w tym siebie, łagodniej, znaleźć to co najbardziej teraz Tobie pasuje.

A Tobie, jaka forma ruchu jest teraz potrzebna?
Co teraz przynosi Ci ulgę?



Komentarze